Trzynaście godzin w autobusie, w końcu wygodnym, ale i najdroższym ze wszystkich, którymi tłukłam się przez cały miesiąc, cała noc w miękkim rozkładanym fotelu, telewizorek, kolacyjka, śniadanko, full serwis. Pożegnałam Arequipę dość sentymentalnie, przyjemny to był czas, przyjemny Percy, mam nadzieję jeszcze tam kiedyś zawitać. Ale pora było ruszać dalej. Obudziłam się na pustyni, kiedy zatrzymaliśmy się w Nazca, by wysadzić parę osób, głównie turystów, pragnących odkryć tajemnicę gigantycznych linii. Ja tym razem podarowałam sobie tę przyjemność, chciało mi się nad wodę, do kojącego spokoju fal, nieograniczonej przestrzeni oceanu i ciszy płynącej z jego siły. Moja wina, trochę sobie namieszałam z dojazdem i noclegiem, nie spojrzałam na mapę z bliska, przez co kupiłam bilet do Paracas zamiast do Pisco, a hotel znalazłam w San Andres, pomiędzy jednym i drugim. Mój zmęczony umysł machnął na to ręką, jakoś to będzie, to wszystko musi być blisko, więc nie przejęłam się kompletn...