Leciałam niemiłosiernie długo. Dublin - Londyn - Singapur - Siem Reap. 3 loty, 4 lotniska, prawie 18 godzin w powietrzu. Dojechałm do hostelu i umarłam - padłam na łóżko i usnęłam w ułamku sekundy. Obudziłam się wieczorem głodna i klejąca, zeszłam na dół, gdzie lobby pulsowało młodym życiem: przystojni chłopcy bez koszulek, blond dziewczyny w skąpych sukienkach, wszyscy głośni, opaleni i bardzo międzynarodowi - współcześni nomadzi w tymczasowym hostelowym państwie. Przysiadłam się do Melisy, 50-letniej Australijki w kilkumiesięcznej podróży po Azji. Właśnie przyleciała z Bali, gdzie uczyła się jogi, a jutro wyruszała w odległe kambodżańskie prowincje uczyć angielskiego. Czułam, że miała potrzebę opowiedzenia swojej historii, dzieliła się ze mną dramatyczną opowieścią o rozwodzie, odwyku syna i poszukiwaniu sensu w tym wszystkim. Ludzie zaskakują takim absolutnym otwarciem się przez zupełnie obcym uchem... Może jest wtedy ławtiej wiedząc, że nasze drogi nigdy już się nie skrzyżują...