Przejdź do głównej zawartości

2014 Wietnam - Ho Chi Minh City

Wizyta w Sajgonie była intensywna. Po ciszy i spokoju Hoi An znów oszołomił mnie hałas silników i klaksonów oraz przydusił smród spalin. Doświadczenie z Hanoi przydało się przy przechodzeniu przez ulicę - nikt mnie nie przejechał, ale jednak to miasto jest kilka razy większe od stolicy i po prostu przytłacza. Nowoczesność miesza się z tradycją bardziej niż gdziekolwiek indziej: dotykające nieba biurowce z metalu i szkła otoczone są kramikami sprzedającymi lokalne potrawy, do szerokich obwodnic i autostrad oplatających miasto dochodzą maluteńkie, bardzo poplątane i wiecznie zapchane uliczki, pełne motorów, rowerów, wózków z jedzeniem, sprzedawców, turystów i wszystkiego innego, co tylko może zatarasować drogę, a kiedy tkwiłam w korku na mojej chyba stuletniej moto-taksówce minął mnie prawdziwy rolls royce!

Aby to wszystko ogarnąć, wjechałam na sam szczyt Bitexco Financial Tower - no może nie na sam szczyt, ale do baru na 52. piętrze. Już przy wyjściu z windy trzeba zamówić drinka, inaczej nie można podejść do okien i podziwiać widoku. To było chyba najdroższe piwo w moim życiu, ale było absolutnie warto. Obeszłam bar kilka razy wkoło, 360 stopni, aż kręciło mi się w głowie - widok na tę ogromną aglomerację sięgającą po horyzont, architektoniczne pomieszanie z poplątaniem, wielkie rondo, po którym połowa kierowców jedzie pod prąd... A to wszystko przecięte szeroką wstęgą spokojnie płynącej rzeki Sajgon.

Spotkałam się z jednym chłopcem z Couchsurfingu, upłynęło trochę czasu, więc nie pamiętam jego imienia, ale spędziliśmy razem ciekawy wieczór - zaprosił mnie na kolację gdzieś hen hen daleko od centrum, żeby spróbować jakiejś lokalnej potrawy. Wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy. Według Googla, w mieście jest zarejestrowanych ponad SZEŚĆ MILIONÓW motorów i skuterów, a w tamten piątkowy wieczór spokojnie połowa z nich pędziła wraz z nami po ulicach. Na 3-pasmowej ulicy na światłach w jednym rzędzie stało nas przynajmniej ośmiu, plus 2-3 skutery na chodniku. To było niesamowie uczucie, znaleźć się w centrum tego warczącego silnikami tłumu, piszczały klaksony, ale nikt nikogo nie wyprzedzał, nie pchał się - jednocześnie każdy centymetr kwadratowy wolnej powierzchni natychmiast był zajmowany przez kolejny pojazd. Niewiele zapamiętałam z Ho Chi Minh, ale na pewno nigdy nie zapomnę tej przejażdżki. Na marginesie - do baru z lokalną specjalnością nie dojechaliśmy, ale za to kolacja odbyła się w bardzo typowym barze, bez tłumu turystów i bez menu w pięciu językach. Było pysznie, pod wszystkim względami.

Dla równowagi następnego wieczoru wylądowałam na najbardziej turystycznej ulicy starego miasta, pijąc tanie piwo z z tysiącami backpackerów z całego świata, zaczynając każdą rozmowę od: Skąd jesteś? Trochę mnie zmęczyło to miasto, jest tak ogromne, że nie do ogarnięcia, zwiedziłam je trochę, pokręciłam się po bazarach, trafiłam na festiwal kultury japońskiej, spróbowałam pyszności i czekałam, żeby stamtąd uciec. 





Wykupiłam więc jednodniową wycieczkę w deltę Mekongu i pożałowałam trochę, bo w delcie mogłabym zostać całe dwa tygodnie, a nie te kilka godzin. Plus znów trafiłam w trybiki przemysłu turystycznego: 5 minut postoju na zdjęcie tu, zakupy tam, obowiązkowy przejazd dorożką ciągniętą przez smutnego i zmęczonego kuca, uśmiech do zdjęcia, polub nas na fejsbuku i do widzenia. Nieee, następnym razem będę mądrzejsza.

Mimo wszystko delta Mekongu jest po prostu wspaniała. Pokochałam tę rzekę już rok wcześniej, kiedy spędziłam 2 dni na łodzi płynąc z granicy Laosu w stronę Luang Prabang, i później na południu kraju, w Si Phan Don ("4 Tysiące Wysp"), gdzie przy granicy z Kambodżą rrozlewa się szeroko, tworząc wyspy, wodospady i inne cuda natury.  Tym razem miałam zobaczyć jak wlewa się do Morza Południowochińskiego, odwiedzić kilka wysepek z uprawą kokosa i popływać wąską łódką kanałami, gdzie palmy i inne egzotyczne rośliny tworzą fantastyczne sklepienie. 

... przez to opóźnienie to już nie pamiętam co i jak. Ale piękne wspomnienia zostały.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia

Bilety do Porto kupiłam w połowie czerwca w środku nocy po sporej dawce wina - miał być to spontaniczny wyjazd tydzień później. Tylko że nie trafiłam w datę i wyszedł październik. Musiałam poprosić o dodatkowe dni wolne w pracy, bo daty nijak się nie pokrywały z moim weekendem i suma sumarum wyszło mi 6 dni wakacji pod koniec października. Wykroił się piękny plan, po tysiącach wersji innych pięknych planów: najpierw Lizbona, potem na północ przez Coimbrę do Porto. I powrót do Barcelony. I tak, 4 miesiące później... Lizbona. Powitała mnie ciężkimi chmurami i jaskrawym słońcem. Zanosiło się na burzę, a ja ślepłam od promieni odbijających się od murów wyłożonych kolorowymi i lśniącymi azulejos. Na dzień dobry trochę pobłądziłam, mapa i instrukcje, które otrzymałam w punkcie informacji nie okazały się przydatne. Jak to możliwe, że na mapie nie zaznaczono ponad połowy ulic? Serio, oficjalna mapa Lizbony jest bardzo godna polecenia. Zostawiłam plecak na stacji Roccio i poszłam zwiedzać. ...

Sardynia 2013

Ostatnio podróżniczo zdobywam bardzo nowe doświadczenia. Moja Sardynka była dla mnie podwójną nowością: nie dość, że z ludźmi, to jeszcze samochodem. Ludzie: Domi i Kacper (współlokatorzy), samochód  lancia (rządowa). Wyszło pięknie spontanicznie, sam pomysł wycieczki pojawił się znikąd, termin wcisnął się pomiędzy wszystkie inne ważne daty i wyjazdy, natychmiast sprawdziłam loty i poprosiłam o dodatkowy dzień urlopu i zamówiliśmy bilety. 30 euro do Alghero i z powrotem, thank you very much. Sardynka idealnie wpasowała mi się pomiędzy Portugalię i Małą Francuską Wioskę, Polskę i Kamilę, no i oczywiście gości i pracę. Minęły już prawie dwa miesiące, z natłoku wydarzeń nie miałam czasu mojej Sardynki przetrawić i nacieszyć się nią ani przed, ani po. Czynię więc to teraz. Wylądowaliśmy  tam spontanicznie, bez większego przygotowania, ale za to z zamówionym samochodem i ambitnym, jak się później okazało – za bardzo - planem objechania całej wyspy. Na szczęście Massimiliano, n...

2014 - Wietnam, Ha Long Bay i Sapa

Stwierdziłam, że nie będę się wygłupiać i organizować wszystkiego sama, bo zwyczajnie nie mam na to czasu, więc poczytałam tylko z czym co się je i wybrałam do jednej z miliona turystycznych agencji w Hanoi i zarezerwowałam wszystko za jednym zamachem. A więc: Z Hanoi wybrałam się na 2-dniową wycieczkę na Ha Long Bay, potem autobusem nocnym do Sapa, zostałam tam całe 2 dni i jedną noc, wróciłam nocnym pociągiem do Hanoi, resztkami sił i cierpliwości pokręciłam się po mieście, by wieczorem złapać nocny autobus do Hoi An, z 1-dniowym przystankiem w Hue. Pani w agencji pojawiły się dolarki w oczach,  kiedy jej opowiedziałam, co bym chciała u niej zakupić, potargowałam się umiarkowanie i miałam z głowy całą logistykę - przynajmniej teoretycznie, gdyż potem na miejscu wychodziły różne niespodzianki: a to dowieźli mnie nie do tego hotelu co trzeba, a to musiałam dopłacić za pociąg, bo inaczej spędziłabym 8 godzin na drewnianej desce, itp. Pierwsza część: Ha Long Bay.  Wy...