Trzy godziny autobusem na północny wschód od Chiang Mai, miłe miasteczko, pełne świątyń, rozwalonych chodników i turystów w drodze do lub z Laosu. Zostałam dwie noce w takim sobie guest housie, Baan Bua Homestay, bez rewelacji, z dość słabą obsługą, która udawała, że umie mówić o angielsku, ale za to z fajnym towarzystwem – poznałam Nicka, Szkota jadącego przez Tajlandię i Laos na rowerze w jakimś szczytnym, charytatywnym celu. Spotkaliśmy się później znowu w Laosie i prawie jeszcze raz w Bangkoku. Odwiedziłam całkiem udany, nocny bazar, z pysznym jedzeniem, gdzie również odbywały się śpiewy i tańce, ku uciesze turystów. Popłakałam się ze śmiechu: bardzo poważni, przejęci swoim zadaniem, ale absolutnie nieskoordynowani chłopcy tańczący jako „chórek” do Lady Boy’s Show – ten lady boy wyglądał lepiej niż większość kobiet… te nogi, włosy, biust! Bardzo piękne to było, w swoim kiczu i brzydocie. Czułam, że jest to wszystko takie bardzo lokalne, niekoniecznie robione pod turystów, widział...