Przejdź do głównej zawartości

Saragossa


Mamy z Kamilą taki zwyczaj, że liczymy nasze kolejne spotkania. To było czternaste i pora już była spotkać poza domem. Padło na Saragossę, bo jest w połowie drogi pomiędzy jej Madrytem a moją Barceloną, a wybierać się gdzieś dalej i bardziej na tylko dwa dni, byłoby trochę stratą czasu. A więc Saragossa.

Zaczęło się od braku biletów - kto by przypuszczał, że w poniedziałek rano wszyscy raptem chcą złapać autobus do Saragossy? I to z obu stron! Dotarłyśmy więc z poślizgem - ja z dwu-, a Kamila czterogodzinnym. W miarę zbliżania się do miasta znikały drzewa, przeobrażały się w małe krzaki z na pewno głębokimi korzeniami, odporne na suszę i wiatr, kolory bledły, przechodziły w żółć i sienę paloną, które jeszcze podkreślał jaskrawy błękit nieba. Przy wjeździe do miasta powitał mnie ogromny czarny byk stojący na szczycie góry. Ole!

Dotarłam do centrum i kompletnie zaskoczyła mnie cisza i pustka. Żadnych ludzi, żadnego ruchu, nic. OK, pomyślałam sobie, jest siesta, pewnie wszyscy śpią i wrócą do życia i pracy za jakieś dwie godziny. Ale że Mercadona (supermarket) była zamknięta? Ojj... dziwne zwyczaje na tej prowincji. Właścicielka hostelu (B&B Siesta - miłe i ciche miejsce, całkiem godne polecenia) wyprowadziła mnie z błędu: "Dziś jest święto, lokalna fiesta" powiedziała, "Wszystko zamknięte, dzień wolny od pracy". A z jakiej okazji? "Yyy... coś o wojnie?" Nie potrafiła wytłumaczyć. Nie szkodzi. Zabawne jest to, że Hiszpania jest jak świąteczne pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, na co możesz trafić.

Saragossa nie powaliła mnie na kolana, chociaż próbowała - tak silnym wiatrem, że nie można było ustać w miejscu. Rozległy plac del Pilar z dziwaczną fontanną w kształcie połamanego wodospadu, małymi posągami, pomnikiem Goi, no i bazyliką... Ok, Bazylika katedralna Nuestra Señora del Pilar (Matki Bożej na Kolumnie) zrobiła na mnie wrażenie, może niekoniecznie wnętrzem, ale widokiem z góry. Wjechałyśmy na jedną z wież, skąd rozciągał się widok na kolorowe kopuły połyskujące w słońcu, jakby były pokryte łuską jakieś egzotycznej ryby. Była też rzeka Ebro poprzecinana mostami, na horyzoncie góry pokryte śniegiem, a wokół nas wyjący wiatr. Pięknie.



La Lonja - dawna giełda. Trafiłyśmy akurat na wystawę fotografii katalońskiego artysty Francesc Català-Roca, piękne obrazy Barcelony i ogólnie Hiszpanii z lat 50tych. Barcelona miała klimat wioski, mimo paru eleganckich ulic takich jak Via Laietana czy Las Ramblas była bardzo swojska i lokalna. Niewiele z tego zostało po tych sześćdziesięciu latach, a już na pewno nie w centrum. Szkoda.

Wracając do Saragossy... Robiłyśmy mały tour de bars i nagle zwabiła nas muzyka. W niewielkiej przeszklonej kawiarni siedziało kilka osób zasłuchanych i wgapionych w trio - skrzypce i dwie wiolonczele. Byli wspaniali. Już od dawna muzyka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jeszcze muzyka taka żywa, z tak bliska! Miałam gęsią skórkę. Nagle jedna z dziewczyn słuchających koncertu dołączyła do grajków i zaczęła śpiewać. Ale jak...! Mogłabym ich słuchać całą noc.


Było ładnie i ciekawie, ale to kompletnie nie jest mój klimat - suchy, wietrzny, jeszcze wypalony zeszłorocznym słońcem, które musi być bezlitosne w środku lata, a wiatr, zamiast chłodzić, jeszcze bardziej rozgrzewa i parzy.   Z uśmiechem wróciłam do Barcelony. 

Zostało mi wspomnienie ogromnej wypełnionej wiatrem przestrzeni. I słońca odbijającego się się od azulejos na kopułach bazyliki.

Dwa dni wystarczyły. Czternastnicę uważam za udaną.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia

Bilety do Porto kupiłam w połowie czerwca w środku nocy po sporej dawce wina - miał być to spontaniczny wyjazd tydzień później. Tylko że nie trafiłam w datę i wyszedł październik. Musiałam poprosić o dodatkowe dni wolne w pracy, bo daty nijak się nie pokrywały z moim weekendem i suma sumarum wyszło mi 6 dni wakacji pod koniec października. Wykroił się piękny plan, po tysiącach wersji innych pięknych planów: najpierw Lizbona, potem na północ przez Coimbrę do Porto. I powrót do Barcelony. I tak, 4 miesiące później... Lizbona. Powitała mnie ciężkimi chmurami i jaskrawym słońcem. Zanosiło się na burzę, a ja ślepłam od promieni odbijających się od murów wyłożonych kolorowymi i lśniącymi azulejos. Na dzień dobry trochę pobłądziłam, mapa i instrukcje, które otrzymałam w punkcie informacji nie okazały się przydatne. Jak to możliwe, że na mapie nie zaznaczono ponad połowy ulic? Serio, oficjalna mapa Lizbony jest bardzo godna polecenia. Zostawiłam plecak na stacji Roccio i poszłam zwiedzać. ...

Sardynia 2013

Ostatnio podróżniczo zdobywam bardzo nowe doświadczenia. Moja Sardynka była dla mnie podwójną nowością: nie dość, że z ludźmi, to jeszcze samochodem. Ludzie: Domi i Kacper (współlokatorzy), samochód  lancia (rządowa). Wyszło pięknie spontanicznie, sam pomysł wycieczki pojawił się znikąd, termin wcisnął się pomiędzy wszystkie inne ważne daty i wyjazdy, natychmiast sprawdziłam loty i poprosiłam o dodatkowy dzień urlopu i zamówiliśmy bilety. 30 euro do Alghero i z powrotem, thank you very much. Sardynka idealnie wpasowała mi się pomiędzy Portugalię i Małą Francuską Wioskę, Polskę i Kamilę, no i oczywiście gości i pracę. Minęły już prawie dwa miesiące, z natłoku wydarzeń nie miałam czasu mojej Sardynki przetrawić i nacieszyć się nią ani przed, ani po. Czynię więc to teraz. Wylądowaliśmy  tam spontanicznie, bez większego przygotowania, ale za to z zamówionym samochodem i ambitnym, jak się później okazało – za bardzo - planem objechania całej wyspy. Na szczęście Massimiliano, n...

2014 - Wietnam, Ha Long Bay i Sapa

Stwierdziłam, że nie będę się wygłupiać i organizować wszystkiego sama, bo zwyczajnie nie mam na to czasu, więc poczytałam tylko z czym co się je i wybrałam do jednej z miliona turystycznych agencji w Hanoi i zarezerwowałam wszystko za jednym zamachem. A więc: Z Hanoi wybrałam się na 2-dniową wycieczkę na Ha Long Bay, potem autobusem nocnym do Sapa, zostałam tam całe 2 dni i jedną noc, wróciłam nocnym pociągiem do Hanoi, resztkami sił i cierpliwości pokręciłam się po mieście, by wieczorem złapać nocny autobus do Hoi An, z 1-dniowym przystankiem w Hue. Pani w agencji pojawiły się dolarki w oczach,  kiedy jej opowiedziałam, co bym chciała u niej zakupić, potargowałam się umiarkowanie i miałam z głowy całą logistykę - przynajmniej teoretycznie, gdyż potem na miejscu wychodziły różne niespodzianki: a to dowieźli mnie nie do tego hotelu co trzeba, a to musiałam dopłacić za pociąg, bo inaczej spędziłabym 8 godzin na drewnianej desce, itp. Pierwsza część: Ha Long Bay.  Wy...