Przejdź do głównej zawartości

Cusco i Machu Picchu

Po Ayacucho, Huancavelice i Huancayo, Cusco trochę mną wstrząsnęło. Miasto bardzo turystyczne, komercyjne i drogie, wszystko na sprzedaż  każdy mówi po angielsku, mnóstwo cwaniaków i żebraków. Ale oprócz tego jest rzeczywiście piękne. Pępek świata  centrum imperium Inków  W kolorze brązowo rudej gliny, pomalowane na niebiesko, wybrukowane, okwiecone. Leży na wysokości 3400 m npm, wiele ludzi snuje się po ulicach półprzytomnie z bólu głowy (dotyczy to szczególnie tych, co przylecieli tu samolotem i nie mieli kiedy się zaaklimatyzować). Czuję ogromny niedosyt tego miasta, tam trzeba zostać dłużej, przyjechać z porządnym planem i czasem na niecnierobienie. Ja pokręciłam się po centrum, pobłądziłam w plątaninie wąskich uliczek, no i zorganizowałam sobie dojazd do Machu Picchu, co jest dość czasochłonne jeśli się nie jest super bogatym turystą.

Machu Picchu

To fajne uczucie, kiedy spełnia się marzenie. Wyobrażałam sobie, że tam będę, ale to, co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ta przestrzeń, chmury, ta intensywna zieleń. To była droga wycieczka (i do tego jeszcze płatna w dolarach), ale wiem, że zapłaciłabym to jeszcze raz bez mrugnięcia okiem. A i tak wybrałam tę tańszą opcję. Dzień wcześniej dojechałam do Ollantaytambo, znalazłam względnie tani pokój i skoro świt pociąg Peru Rail  powiózł mnie doliną, wzdłuż rzeki Urubamba do Machu Picchu Pueblo, czyli tak zwanego Aguas Calientes. Zabawny ten pociąg, pełen ludzi z całego świata (jako że to jedna z dwóch opcji dotarcia na szczyt, przy której nie trzeba iść piechotą od trzech do pięciu dni). Jedni przygotowani na poważny trekking, porządne buty, kijki, plecaki, słowem - cały sprzęt, inni zaś - klapeczki, spódniczki, torebeczki na ramię i małe dzieci. Piękna malownicza trasa, rzeczywiście warto ją kiedyś przejść na piechotę.

Aguas Calientes jest super turystyczne, jedno wielkie centrum handlowe z bardzo drogim i średnio smacznym działem restauracyjnym. Kupiłam bilecik na autobus i w drogę. Nie wiem ile zakrętów wykonaliśmy w drodze na górę, ale musiało być ich mnóstwo. Busik piął się o prawie pionowej ścianie, co chwilę zwalniając prawie do zera by wyminąć się z innym nadjeżdżającym z góry. Przed wejściem do sanktuarium zdecydowałam, że jednak dobrze będzie mieć przewodnika - innym razem będę sobie sterem, żeglarzem i okrętem, ale nie tu. Zaraz znalazła się pomoc, 30 soles od osoby, po angielsku, 3 osoby w grupie, super. Przeszliśmy przez bramki kasjerów i oniemiałam. 

To niezwykła budowla, genialna, perfekcyjna, przemyślana. Wszystko ma sens i pasuje, żadnych niepotrzebnych elementów, całość doskonale skomponowana z przyrodą, jakby była z nią jednością, zawieszona pomiędzy chmurami a pulsującą zielenią kotlin. Chodziłam za przewodnikiem wsłuchana w opowieści o inkaskich uczonych, o ich bogach i szacunku i miłości do Matki Ziemi, Pachamamy. Po dwóch godzinach skakania od jednej świątyni do drugiego placyku pożegnaliśmy się z moją miniaturową grupą i w końcu mogłam popatrzeć na wszystko własnymi oczami. Snułam się po uprawnych tarasach i traktach prowadzących w nieznane, doszłam do mostu przyklejonego do ściany skalnej i domu strażnika, patrzyłam jak chmury przemykają pomiędzy murami domów, by wreszcie wznieść się ponad szczyty i pozwolić słońcu oświetlić górę jaskrawym światłem ujawniając tym całą jej doskonałość. Nie śpieszyło mi się. Obserwowałam chmary turystów z całego świata ściśnięte presją najlepszego ujęcia i pstrykające miliony fotek, widziałam jak mama lama karmi swoje dzieciątko, widziałam kolibra!!!. Słuchałam ciszy przy Puerta del Sol na Inti Punku i napawałam się tym rajskim krajobrazem. Jeszcze teraz pamiętam i czuję w sobie ten spokój płynący z tych zielonych szczytów. Wiem, że tam wrócę. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia

Bilety do Porto kupiłam w połowie czerwca w środku nocy po sporej dawce wina - miał być to spontaniczny wyjazd tydzień później. Tylko że nie trafiłam w datę i wyszedł październik. Musiałam poprosić o dodatkowe dni wolne w pracy, bo daty nijak się nie pokrywały z moim weekendem i suma sumarum wyszło mi 6 dni wakacji pod koniec października. Wykroił się piękny plan, po tysiącach wersji innych pięknych planów: najpierw Lizbona, potem na północ przez Coimbrę do Porto. I powrót do Barcelony. I tak, 4 miesiące później... Lizbona. Powitała mnie ciężkimi chmurami i jaskrawym słońcem. Zanosiło się na burzę, a ja ślepłam od promieni odbijających się od murów wyłożonych kolorowymi i lśniącymi azulejos. Na dzień dobry trochę pobłądziłam, mapa i instrukcje, które otrzymałam w punkcie informacji nie okazały się przydatne. Jak to możliwe, że na mapie nie zaznaczono ponad połowy ulic? Serio, oficjalna mapa Lizbony jest bardzo godna polecenia. Zostawiłam plecak na stacji Roccio i poszłam zwiedzać. ...

Sardynia 2013

Ostatnio podróżniczo zdobywam bardzo nowe doświadczenia. Moja Sardynka była dla mnie podwójną nowością: nie dość, że z ludźmi, to jeszcze samochodem. Ludzie: Domi i Kacper (współlokatorzy), samochód  lancia (rządowa). Wyszło pięknie spontanicznie, sam pomysł wycieczki pojawił się znikąd, termin wcisnął się pomiędzy wszystkie inne ważne daty i wyjazdy, natychmiast sprawdziłam loty i poprosiłam o dodatkowy dzień urlopu i zamówiliśmy bilety. 30 euro do Alghero i z powrotem, thank you very much. Sardynka idealnie wpasowała mi się pomiędzy Portugalię i Małą Francuską Wioskę, Polskę i Kamilę, no i oczywiście gości i pracę. Minęły już prawie dwa miesiące, z natłoku wydarzeń nie miałam czasu mojej Sardynki przetrawić i nacieszyć się nią ani przed, ani po. Czynię więc to teraz. Wylądowaliśmy  tam spontanicznie, bez większego przygotowania, ale za to z zamówionym samochodem i ambitnym, jak się później okazało – za bardzo - planem objechania całej wyspy. Na szczęście Massimiliano, n...

2014 - Wietnam, Ha Long Bay i Sapa

Stwierdziłam, że nie będę się wygłupiać i organizować wszystkiego sama, bo zwyczajnie nie mam na to czasu, więc poczytałam tylko z czym co się je i wybrałam do jednej z miliona turystycznych agencji w Hanoi i zarezerwowałam wszystko za jednym zamachem. A więc: Z Hanoi wybrałam się na 2-dniową wycieczkę na Ha Long Bay, potem autobusem nocnym do Sapa, zostałam tam całe 2 dni i jedną noc, wróciłam nocnym pociągiem do Hanoi, resztkami sił i cierpliwości pokręciłam się po mieście, by wieczorem złapać nocny autobus do Hoi An, z 1-dniowym przystankiem w Hue. Pani w agencji pojawiły się dolarki w oczach,  kiedy jej opowiedziałam, co bym chciała u niej zakupić, potargowałam się umiarkowanie i miałam z głowy całą logistykę - przynajmniej teoretycznie, gdyż potem na miejscu wychodziły różne niespodzianki: a to dowieźli mnie nie do tego hotelu co trzeba, a to musiałam dopłacić za pociąg, bo inaczej spędziłabym 8 godzin na drewnianej desce, itp. Pierwsza część: Ha Long Bay.  Wy...