Przejdź do głównej zawartości

Huancayo

Minęło zaledwie parę dni odkąd stamtąd wyjechałam, a już zatarło mi się w pamięci wrażenie tego miasta. Najlepiej pamiętam mój okropny ból głowy i burze z piorunami... No dobra, trochę więcej.

Juz w pociagu zawarlam znajomosc z tubylcem, niespieszna, spokojna, zyczliwie neutralna. Greys (Creig?) zle znosil wysokosci, wiec 4 godziny przemeczyl sie ze scisle zamknietymi oczami, otwierajac je jedynie, aby zjesc pociagowy obiadek lub kolejna tabletke. Po drodze ustalilo sie, ze zatrzyma sie w tym samym hotelu, bo ja znajoma, lokum sprawdzone, OK, no problem. Hotel przyjemny, nie powiem, cichy, spokojny, niewielki, Eduardo i jego zona - niezwykle uczynni i pomocni. Huancayo, Hotel Samay - polecam.

Spotkalismy sie na drugi dzien przy sniadaniu i ruszylismy zwiedzac. Dolaczyl do nas jeszcze Rouland, 25-letni freak z Holandii, przemierzajacy samotnie Ameryke Poludniowa na rowerze. W Grey'u obudzil sie duch prawdziwego turysty, robil sobie zdjcie z kazdym krzakiem i pomnikiem, przybierajac pozy iscie azjatyckie (kto widzial Japonczykow na Montjuic, ten wie...). Ja i Rouland podeszlismy do tematu spokojniej, sami stanowiac ciekawostke turystyczna. Podchodzily do nas dzieci i robily sobie fotki z blond gringos. Bardzo mnie to rozbawilo.
Na pierwszy rzut poszla Feria de los Domingos, niedzielny targ, na ktory zjezdzaja sie sprzedawcy z okoliczych wiosek i na ktorym mozna kupic wszystko, doslownie. Peruwianska cepelia jest przecudna, chcialam wszystko, w rezultacie kupilam jedynie skromna, nieprktyczna torebeczke. Za to chlopaki: kalesony z owcy, skarpty z lamy (lato sie zbliza tutaj...) i skorzane pejcze do odganiania sie od psow (Rouland) lub dzieci (Greys ma ich trojke). Sprobowalam bardzo egzotyczngo owocu z dzungli o nazwie yarina, ktory mial pomoc na wszystko, byl likier z kokosu i wielki pijany gryzon, mniejsza i milsza wersja kapibary, ktory zabawial przchodniow chlejac likier z jakichs egzotycznych jagod.



Dla mnie najwieksza atrakcja byly kolorowe babcie, ktore to wszystko sprzdawaly, w szerokich marszczonych spodnicach, kolorowych kubrakach i z warkoczami do pasa, wszystkie brazowe i pomarszczone, malutkie, wcisniete w kat wlasnych straganow, mruczac cos cichym dziecinnym glosem. Byly piekne. Musialam sie powstrzymywac, zeby oficjalnie sie na nie nie gapic. O zdjeciach nie bylo mowy, nie smialabym. Te, ktore spotkalam poza targiem, mialy na glowach male kapelusze, czasem przyozdobione kwiatkiem, i wielki kolorowy tobol na plecach. Taka mala "mami" i taki duzy ciezar nie wiadomo czego. 

Po targu udalismy sie do Parque de la Identitad, straszngo kiczu, ale ladnego na tle tych odrapanych, burych budynkow. Mosteczki, kwiateczki, mureczki, zlote pomniki panow w kapeluszach i pan w bombkowych spodnicach, do tego skoczna muzyczka z glosnika. Mimo wszystko mi sie podobalo. Bardzo lokalnie i zadnych turystow.


Nastepnie kategorycznie odmowilam wejscia na Torre Torre, gdzie mozna zobczyc ciekawe skalne wieze, 15 minut spaceru pod gore by mni wykonczylo. Zostalismy wiec na Cerrito de la Libertad, wzgorzu wolnosci, z fantastycznym widokiem na miasto i dobrym tanim jedzniem. Dodatkowa atrakcja byly wszechobecne psy, ktore nie spuszczaly z nas wzroku, sliniac sie za kazdym naszym kesem.

W centrum natknelismy sie na obchody 150lecia szkoly im Sw Izabeli, najstarszej w regionie. Niekonczaca sie parada, cudownie poprzebierane dzieciaki w tradycyjne ludowe stroje idace tancznym krokiem. Wsrod tych pieknych kolorowych zespolow pojawily sie grupy w brazowych strojach, czarnych kominiarkach i z karabinami w rekach. Czyzby czscia tradycji byli terrorysci, rebelianci czy inni kryminalisci? Nie dawalo mi to spokoju wiec sie dopytalam. Byly to ochotnicze grupy broniace wioski przed napadami z zewnatrz. Wiesniacy organizowali calonocne patrole wokol swoich pueblos, by ochraniac swoje rodziny i dobytek przed fala przemocy i terroru przetaczajaca sie przez kraj do konca lat 80tych. Zrobilo to na mnie spore wrazenie. Tu tradycja to nie tylko barwny folklor. To rowniez twarda historia.




Nagle, w przeciagu niecalej pol godziny, temperatura spadla o ponad 15 stopni i lunal deszcz. Dolaczyl grad i pioruny, a parada szla dalej. Piekna burza, tez chcialam tanczyc w tym deszczu. Bol glowy odplynal w deszczu w sina dal.

Huancayo nie zrobilo na mnie jakiegos ogromngo wrazenia, ale ciesze sie, ze tam dojechalam. Ciekawy przeskok ze stolicy na tak zapyziala prowincje. Nastepngo dnia skoro swit taksowka zawiozla mnie na stacje, gdzie czekal El Tren Macho, pociag legenda. Nie bylo wiadomo czy jezdzi, kiedy i za ile. Ale tak, istnieje! Wiec w droge. Nastepny przystanek - Huancavlica!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Portugalia

Bilety do Porto kupiłam w połowie czerwca w środku nocy po sporej dawce wina - miał być to spontaniczny wyjazd tydzień później. Tylko że nie trafiłam w datę i wyszedł październik. Musiałam poprosić o dodatkowe dni wolne w pracy, bo daty nijak się nie pokrywały z moim weekendem i suma sumarum wyszło mi 6 dni wakacji pod koniec października. Wykroił się piękny plan, po tysiącach wersji innych pięknych planów: najpierw Lizbona, potem na północ przez Coimbrę do Porto. I powrót do Barcelony. I tak, 4 miesiące później... Lizbona. Powitała mnie ciężkimi chmurami i jaskrawym słońcem. Zanosiło się na burzę, a ja ślepłam od promieni odbijających się od murów wyłożonych kolorowymi i lśniącymi azulejos. Na dzień dobry trochę pobłądziłam, mapa i instrukcje, które otrzymałam w punkcie informacji nie okazały się przydatne. Jak to możliwe, że na mapie nie zaznaczono ponad połowy ulic? Serio, oficjalna mapa Lizbony jest bardzo godna polecenia. Zostawiłam plecak na stacji Roccio i poszłam zwiedzać. ...

Sardynia 2013

Ostatnio podróżniczo zdobywam bardzo nowe doświadczenia. Moja Sardynka była dla mnie podwójną nowością: nie dość, że z ludźmi, to jeszcze samochodem. Ludzie: Domi i Kacper (współlokatorzy), samochód  lancia (rządowa). Wyszło pięknie spontanicznie, sam pomysł wycieczki pojawił się znikąd, termin wcisnął się pomiędzy wszystkie inne ważne daty i wyjazdy, natychmiast sprawdziłam loty i poprosiłam o dodatkowy dzień urlopu i zamówiliśmy bilety. 30 euro do Alghero i z powrotem, thank you very much. Sardynka idealnie wpasowała mi się pomiędzy Portugalię i Małą Francuską Wioskę, Polskę i Kamilę, no i oczywiście gości i pracę. Minęły już prawie dwa miesiące, z natłoku wydarzeń nie miałam czasu mojej Sardynki przetrawić i nacieszyć się nią ani przed, ani po. Czynię więc to teraz. Wylądowaliśmy  tam spontanicznie, bez większego przygotowania, ale za to z zamówionym samochodem i ambitnym, jak się później okazało – za bardzo - planem objechania całej wyspy. Na szczęście Massimiliano, n...

2014 - Wietnam, Ha Long Bay i Sapa

Stwierdziłam, że nie będę się wygłupiać i organizować wszystkiego sama, bo zwyczajnie nie mam na to czasu, więc poczytałam tylko z czym co się je i wybrałam do jednej z miliona turystycznych agencji w Hanoi i zarezerwowałam wszystko za jednym zamachem. A więc: Z Hanoi wybrałam się na 2-dniową wycieczkę na Ha Long Bay, potem autobusem nocnym do Sapa, zostałam tam całe 2 dni i jedną noc, wróciłam nocnym pociągiem do Hanoi, resztkami sił i cierpliwości pokręciłam się po mieście, by wieczorem złapać nocny autobus do Hoi An, z 1-dniowym przystankiem w Hue. Pani w agencji pojawiły się dolarki w oczach,  kiedy jej opowiedziałam, co bym chciała u niej zakupić, potargowałam się umiarkowanie i miałam z głowy całą logistykę - przynajmniej teoretycznie, gdyż potem na miejscu wychodziły różne niespodzianki: a to dowieźli mnie nie do tego hotelu co trzeba, a to musiałam dopłacić za pociąg, bo inaczej spędziłabym 8 godzin na drewnianej desce, itp. Pierwsza część: Ha Long Bay.  Wy...