Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Ayacucho

Ayacucho jest spokojne, malownicze i bez jakichkolwiek turystów. Dotarłam tam z Huancaveliki wcześnie rano i zostałam do następnego wieczora, kiedy to złapałam "bezpośredni" - z przesiadką w Andahuaylas - autobus do Cusco. Miałam zostać trochę dłużej, ale nie za bardzo było co robić, a również była nadzieja, że jeszcze złapię Kamilę w Pisco, bo jednak nocnymi autobusami nadrabia się trochę czasu. Na dzień dobry przyczepił się do mnie jakiś chłopak stamtąd, studencik prawa (ale miał wolne, bo uczelnia strajkowała). Oprowadził mnie po okolicy, pokazał miejscowy targ, na którym miedzy innymi było stoisko z ziołami i innymi gadżetami dla szamanów, po czym bardzo namawiał na randkę wieczorową porą. Kategorycznie odmówiłam, jako że byłam kompletnie niezainteresowana randkowaniem (plus dla celów turystycznych jestem w stałym związku), byłam po ośmiu godzinach telepania się nocą przez góry i o godzinie 21.00 już spalam jak niemowlę. Miasto jest ładne, według legendy ma 33 kośc...

El tren macho i Huancavlica

Skoro świt wybrałam sie w podróż legendarnym pociągiem do miasteczka ukrytego daaaaleko w górach, Huancavelica. Śmieszna sprawa z tym pocigiem, prawie do samego końca nie wiedziałam czy istnieje, strona internetowa milczała na temat rozkładu jazdy, dni, ceny... Peruwiańscy couchsurferzy też nie byli zbyt pomocni - zamiast udzielić jakichś konkretnych informacji, chcieli się na randki umawiać. W końcu Jorge, mój host w Limie, uparte stworzenie, dodzwonił się do ministerstwa transportu, potem do peruwiańskiego pkp-u, potem gdzieś tam jeszcze i tak, okazało się, że pociąg jeździ, 3 razy w tygodniu, o 6.30, bilecik klasyczny to 9 soles, a ten pierwsza klasa - 13. A więc na stacji odstałam swoje w ogonku, by na koniec dowiedzieć się, że pierwsza klasa obsługiwana jest w innym okienku, bez kolejki. Hm. Wsiadłam i w drogę. Widoki powalające, było wcześnie, więc mgły powoli podnosiły się by odsłonić piękne stoki i doliny. Przełęcze, mosty zawieszone nad rzeka, pola z owcami i malutkie wio...

Huancayo

Minęło zaledwie parę dni odkąd stamtąd wyjechałam, a już zatarło mi się w pamięci wrażenie tego miasta. Najlepiej pamiętam mój okropny ból głowy i burze z piorunami... No dobra, trochę więcej. Juz w pociagu zawarlam znajomosc z tubylcem, niespieszna, spokojna, zyczliwie neutralna. Greys (Creig?) zle znosil wysokosci, wiec 4 godziny przemeczyl sie ze scisle zamknietymi oczami, otwierajac je jedynie, aby zjesc pociagowy obiadek lub kolejna tabletke. Po drodze ustalilo sie, ze zatrzyma sie w tym samym hotelu, bo ja znajoma, lokum sprawdzone, OK, no problem. Hotel przyjemny, nie powiem, cichy, spokojny, niewielki, Eduardo i jego zona - niezwykle uczynni i pomocni. Huancayo, Hotel Samay - polecam. Spotkalismy sie na drugi dzien przy sniadaniu i ruszylismy zwiedzac. Dolaczyl do nas jeszcze Rouland, 25-letni freak z Holandii, przemierzajacy samotnie Ameryke Poludniowa na rowerze. W...

Lima - Huancayo

Z Limy wybralam sie pociagiem do Huancayo. 6.30 rano, 13 godzin telepania sie po bardzo watpliwej jakosci torach, bardzo pod gore i w bardzo bardzo pieknych okolicznosciach przyrody. Doslownie zatykalo dech w piersiach. Gdy dotarlismy na sam szczyt, stacja Galera na wysokosci 4781m. npm poczulam sie slabo, zatkalo mnie kompletnie, stracilam ostrosc widzenia i opadlam z sil. Patrzylam na wlasne dlonie i ich nie poznawalam, byly zrobione z wosku, uderzenia goraca - klasyczna hypoxia. Wysiadlam zeby zrobic zdjecie (duch turysty opada na samym koncu), ale przejscie 30 metrow do budynku stacji wydalo mi sie nie do pokonania. Na szczescie mam dobry zoom w aparacie, pstryknelam i doczolgalam sie z powrtotem do wagonu, gdzie spokojnie zeszlam na chorobe wysokosciowa. Na szczesie w pociagu sa pielegniarki, ktore odratowuja takie nieprzygotowane osly jak ja. Dostalam jakis denaturat do wachania i zrobilo mi sie troche lepiej, pozniej od zapozanych w pociagu Polakow dostalam tabletke, po ktorej ...

Peru, Lima

Wielki Boeing 777-cos tam wyrzucil mnie i Mario, mojego towarzysza podrozy w tamta strone, nad ocean, 13h lotu (z Amsterdamu), z okien widac bylo lasy amazonskie, z ogromna, potezna i nieograniczona rzeka. 10 km nad ziemia, a widzisz ja tak dokladnie, jakby byla zaraz pod twoimi stopami. Nabralam do Amazonki nieoczekiwanego szacunku, przestala byc jedynie najwieksza rzeka swiata z ksiazek do geografii i atlasow. Naprawde istnieje. I rozwija swoja wstazke na bezkresnym dywanie lasow deszczowych. Na lotnisku czekala na nas prawie cala rodzina Mario, siostry, kuzyni, pelne 2 samochody. W domu mama z obiadem, wiecej kuznow i dzieci, ojciec w objeciach fotela i pledu i zapach domu, ktory wiele przezyl. Dobil mnie jet lag - w koncu to roznica 6 godzin, wiec padlam bez czucia w jednym z pokoikow, kolysana do snu smiechami domownikow. Za oknem cala noc darl sie kogut, przestajac na minute w oczekiwaniu na oddarcie sie innych kogutow z sasiedztwa. Bardzo mnie to rozsmieszylo, nawet nie cz...

Na pustyni, Merzouga i na Fes

Rissani było pełne wody po nocnym deszczu. Stałam na brzegu jednej z kałuż i zastanawiałam się co teraz, kiedy obok mnie pojawił się młody chłopak i powiedział, żebym za nim poszła, a on zaprowadzi mnie do Mohammeda. OK, obcy dzieciaku, no to idziemy. Skąd wiedział, że ja to ja i że będę dokładnie w tym, a nie innym miejscu? Cała wieś się za mną oglądała, kiedy szłam za moim przewodnikiem w kompletnie nie znanym mi kierunku. "Mohammed nie przyjedzie po ciebie, powiedział, ale zamówimy ci taksówkę. Daj mi pieniądze." Grzecznie dałam mu plik banknotów, on się uśmiechnął, wybrał jeden i poszedł dosłownie zamawiać taksówkę. Podjechał samochód, Hassan (oczywiście, że Hassan, oni chyba nie mają innych imion...) wręczył kierowcy pieniądze, a ten odjechał w nieznanym kierunku. Gdybym nie była tak bardzo zmęczona, to bym się zdenerwowała, a tak to tylko poczekałam na wyjaśnienie. Taxi pojechało do centrum, zebrać więcej osób, ale jedno miejsce będzie na mnie czekało w samochodzie, m...

Przez pustynię

Z Marakeszu wybrałam się na wycieczkę, nie mam jeszcze tyle odwagi i przekory, żeby poruszać się po aż tak obcym kraju całkiem sama. 3 dni, autokar, all included (tiaa...) cena przystępna i jedziemy. Kierowca, niski pękaty facet w szarym dżelabie z kapturem (dżelaba to wierzchnia szata, taka długa sukienka/koszula noszona przez mężczyzn i też kobiety) nie mówił, o dziwo, po angielsku, a może nie chciał, odmawiał włączenia ogrzewania, szyby parowały, bo było strrrasznie zimno, a ja się pociłam ze wściekłości i nerwów, bo on wycierał te szyby prowadząc busa jedną ręką po tych przerażająco wąskich krętych drogach Altasu. Ale widoki trochę wynagradzały niedogodności podróży. No i fakt, że siedziałam z przodu, z doskonałym widokiem na wszystko. WSZYSTKO! Przyjechaliśmy do Ait Benhaddou, wioski wpisanej na listę UNESCO, pięknej i dla mnie super egzotycznej. Glina, zero dogodności cywilizacyjnych typu prąd czy kanalizacja. Za to przy rzece pasły się wielbłądy. Zwiedziliśmy kręte...

Maroko

Dlaczego Maroko? A dlatego, że miałam styczność z tyloma ludźmi stamtąd i to doświadczenie nie było za bardzo pozytywne. Ale to niemożliwe, żeby cały kraj był nieudany, więc pojechałam sprawdzić. Marrakesz. Jeszcze nie zdążyłam dojechać do hostelu, a już się zaczęło. Zamówiłam wcześniej odbiór z lotniska, żeby tak na dzień dobry nie błąkać się po obcym kontynencie. Kierowca miał gęste wąsy i dywan z wielbłąda z mnóstwem zabawek na tapicerce przed kierownicą. Śmiał się, że przypinam się pasami, ale po 5 minutach wiedziałam, że była to słuszna decyzja. Na szerokiej drodze prowadzącej do centrum nie było żadnych linii oddzielającej pasy, samochody wymijały się ze wszystkich stron, manewrując pomiędzy dziesiątkami przeładowanych motorów, rowerów, wozów i osiołków. Dalej odebrał mnie Ali z hostelu i poprowadził labiryntem uliczek do Riad Marrakech Rouge. Hostel był piękny, pełen ozdób i kolorów, z mnóstwem poduszek i kwiatów. I bardzo bardzo zimny. Na powitanie dostałam gorą...

Asturies, c.d.

Gijon i Cabo de Peñas Grająca niebem mgła, wszystko ukryte pod miękkim tajemniczym puchem. Pojawiłam się w Gijon rano - szaro, zimno, niezbyt zachęcająco. Ponure chmurzyska pędziły znad zatoki by szczelnie ukryć w swojej burości cały horyzont. Powietrze było gęste od mgły, odgłosy przytłumione. I nagle - oślepiający błękit, kryształowa przestrzeń, ostrza skał odcinające morze od czystego nieba. Chmury popędziły dalej. Wahałam się jakieś 30 sekund, czy dać się zabrać na wycieczkę do Cabo de Peñas. W końcu poznałam mojego przewodnika niecałą godzinę wcześniej, nic o nim nie wiem, ale ciekawość zwyciężyła. I tak chciałam tam jechać, a nie miałam za bardzo jak - brak autobusów, pociągów, a na nogach za daleko. Więc pojechaliśmy. Zatrzymaliśmy się na obiad w Candas, małym nadmorskim miasteczku wtulonym z skalistą zatokę. Smażone świeże sardynki, zimne piwo i leniwe południową sjestą miasteczko... Pełen relaks. Rozmowa z moim kierowcą - przewodnikiem średnio się kleiła, mimo...

Asturies, c.d.

Oviedo Po poranku w Aviles zjawiłam się w Oviedo i zabrałam się za zwiedzanie. Do spotkania z moim gospodarzem miałam klika godzin co postanowiłam wykorzystać na maksa. Mój wewnętrzny kompas poprowadził mnie do centrum, które mnie kompletnie rozbroiło. Na każdym rogu, placyku, skwerku stoją pomniki, rzeźby, postacie-symbole. Przesympatycznie! Spotkałam rybaka, mleczarkę, wielki tyłek, no i oczywiście Woody'ego Allena. Z niecierpliwością rozglądałam się wokół by odkryć kolejne figurki, a było ich mnóstwo, serio.  No i w końcu tak się zmęczyłam, że po tych wszystkich pomnikach i obskoczeniu (bo nie można tego nazwać zwiedzaniem) wszystkich ważniejszych zakątków, oraz po baaardzo obfitej fabadzie (taka nasza fasolka po bretońsku - nie polecana w upało, o nie... ale przecież trzeba było spróbować lokalnej kuchni, nie?), ułożyłam się na zielonej trawce pod małym preromańskim kościółkiem i zasnęłam jak kamień na dwie godziny. Z odpoczynkiem wróciła mi siła do zwiedza...

Asturies, maj 2012

Aviles No to się zaczęło. Jestem w Asturies, wcześnie rano, miasto budzi się powoli do życia, słońce powoli wlewa w nie energię, a ja powoli się odprężam po całym tygodniu pracy. Puste, senne uliczki, czarujące i tak inne od szalonej Barcelony czy Madrytu pyszniącego się swoją królewskością. Z wybiciem 09.00 miasto jakby się ocknęło i ruszyło, wskazówki zegara pchnęły je do działania, a dzwony popędziły. A ja dalej w bezruchu, dalej senna, bez planu ale za to z całym wolnym czasem na poznawania Asturii. Kręciłam się po wąskich uliczkach Aviles, wypełniona jego małomiasteczkowym spokojem (mimo że to jedno z trzech największych miast Asturii), aż w końcu po drugiej stronie rzeki zaskoczył mnie kompleks biało-żółtych budynków w dość kosmiczynych kształtach. Międzynarodowe Centrum Kultury Oscara Niemeyera. Audytorium jak przekrojone jajo, wieża na chudej nóżce owinięta spiralą schodów i "przestrzeń otwarta dla ludzkości" - całość pasuje jak pięść do nosa, jeśli pop...

Saragossa

Mamy z Kamilą taki zwyczaj, że liczymy nasze kolejne spotkania. To było czternaste i pora już była spotkać poza domem. Padło na Saragossę, bo jest w połowie drogi pomiędzy jej Madrytem a moją Barceloną, a wybierać się gdzieś dalej i bardziej na tylko dwa dni, byłoby trochę stratą czasu. A więc Saragossa. Zaczęło się od braku biletów - kto by przypuszczał, że w poniedziałek rano wszyscy raptem chcą złapać autobus do Saragossy? I to z obu stron! Dotarłyśmy więc z poślizgem - ja z dwu-, a Kamila czterogodzinnym. W miarę zbliżania się do miasta znikały drzewa, przeobrażały się w małe krzaki z na pewno głębokimi korzeniami, odporne na suszę i wiatr, kolory bledły, przechodziły w żółć i sienę paloną, które jeszcze podkreślał jaskrawy błękit nieba. Przy wjeździe do miasta powitał mnie ogromny czarny byk stojący na szczycie góry. Ole! Dotarłam do centrum i kompletnie zaskoczyła mnie cisza i pustka. Żadnych ludzi, żadnego ruchu, nic. OK, pomyślałam sobie, jest siesta, pewnie wszyscy śpią...